Mecze ze Stalą Stalową Wolą zazwyczaj stały na wysokim poziomie piłkarskim. Gospodarze to drużyna, która zawsze chce grać w piłkę, a nie wybijać byle gdzie. Niestety po oględzinach murawy na której mieliśmy rozegrać spotkanie wiedzieliśmy jedno - na tym czymś nie da się grać w piłkę. Duże ubytki w trawie, nierówna nawierzchnia, dziury o głębokości 10cm, bardzo duża twardość to tylko niektóre mankamenty. Jednak jak mówią "warunki do gry dla obydwu drużyn" są takie same.
Pierwsze minuty meczu to przewaga gospodarzy, co udokumentowali strzeleniem bramki. Kolejne minuty to wyrównana gra. Bardzo niewiele składnych akcji z obu stron, piłka skakała niczym ping-pong. Trudne warunki gry spowodowały, że na boisku rządził chaos. Obie drużyny stwarzały sobie sytacje podbramkowe, jednak wynikało to z błędów obrońców a nie ze składnych akcji. Do końca pierwszej połowy obraz gry się nie zmienił.
Po przerwie dokonoliśmy zmian personalnych w składzie. To spowodowało naszą lepszą grę. Nasze akcje zaczęły się kleić. Po indywidualnym rajdzie Krystiana Majki piłkę do bramki wpakował Mateusz Kot. To dało nam wiarę we własne umiejętności. Próbowaliśmy zdobyć drugą bramkę, gra nabrała właściwego rytmu. Drużyny oswoiły się trudną nawierzchnią dzięki czemu to widowisko dało się oglądać w przeciwieństwie do pierwszej połowy. Stworzyliśmy jeszcze kilka bramkowych okazji, których nie wykorzystali Majka, Kot i Książek. W zamian w koncówce meczu to się zemściło, niestety po błędzie naszego obrońcy straciliśmy bramkę. Próbowaliśmy odrobić straty, do końca walczyliśmy o wyrównującą bramkę. Wynik jednak się nie zmienił do końca meczu.
Druga połowa w naszym wykonaniu była taka jak powinna być. Zdominowliśmy przeciwnika, graliśmy momentami składnie i mądrze w obronie. Niestety piłka jest taka, że wygrywa ten który popełnia mniej błędów.